poniedziałek, 27 maja 2013

zauroczenie i moje zmagania z patchworkiem


Zaczęło się od całkiem przypadkowego rzucenia okiem na blog Joanny i jej niebieściutki patchwork. 
Czegoś takiego potrzebowałam do nowego pokoju-pracowni!!

I.. porwałam się na tę robote mając o niej naprawde niewielkie pojęcie i bardzo mało doświadczenia w szyciu. Jakieś małe formy, poszewki, sukienka dla lalek etc.

Materiały zbierałam jednak od dawna, z myślą że kiedyś może się przydadzą. Do mojej narzuty zakupiłam właściwie tylko ocieplinę, reszta to materiały z odzysku.


Najwięcej problemów sprawiło mi krojenie równych kwadratów. Dopiero w trakcie roboty wyczytałam, że trzeba miec do tego celu specjalną matę i nóż. Oczywiście udało mi się to również za pomocą linijki i zwykłych nożyczek, ale teraz wiem dlaczego zajęło mi to tyyyyyle czasu. 
No nic, juz sobie zamówiłam "zestaw początkowy dla patchworkarki" bo bardzo mnie to wciagnęło.





Aby podkreślić "secondhandowość" narzuty wszyłam nawet fragment dziewczęcej sukienki z kieszonką. Jest miejsce na pilota do radia, którego słucham podczas szycia.

Joanna pisze ile godzin szyła swoją narzutę. Ja potrzebowałam niestety dużo więcej czasu. Wynikało to pewnie z mojego braku doświadczenia. Nie ustrzegłam sie tez przed pruciem. Przede wszystkim niezbyt dokładnie skanapkowałam trzy warstwy i spodnia tkanina trochę sie pofalowała. Prucie przepikowanej narzuty to był dopiero horror. Dokształciłam sie trochę tutaj i pikowałam jeszcze raz. Przepikowałam najpierw wzdłuż pasów, po łączeniach tkanin, a dopiero potem skośnie.

Szyłam mój patchwork przez tydzień, po 8-9 godzin dziennie i jestem bardzo zmęczona. Ma on wiele niedociągnięć, ale jestem z siebie dumna, że jednak dałam radę.